— Ja téż nikogo nie depcę, kto mi w drogę nie wchodzi; pilnuję swego i tyle!
— Mnie to jednako, co z wami będzie. Ni swat, ni brat, ale jeszcze z waszéj racyi krew popłynie: to niezawodne, i dziaduś może być zamieszany do śledztwa.
— Będzie słusznie, bo gdzie młodzi szaleją i popełniają bezprawia i gwałty, starzy są winni i odpowiedzialni.
Teraz kolej oburzenia przyszła na dziewczynę.
Podniesionym głosem, w którym słychać było coś nakształt szczęku wilka, zawołała:
— Będziecie może mego dziadka uczyć... wy, dworski zaprzedańcze, zdrajco swojéj krwi! Dziaduś-by wam mógł powiedziéć, co znaczy szlachecki klejnot i hambicya! — przez siedemdziesiąt lat cześć swoją i honor zachowując, nie tak, jak wy, co w obroży dworskiéj chodzicie od dziecka. Co wy? Ogar pański!
Szymon słuchał cierpliwie i nic nie odrzekł.
To milczenie, pogardliwe czy lekceważące, oburzyło dziewczynę.
— Nie raczycie odpowiedziéć! Ja wiem! My dla was za głupi, za prości! Z paniczem tylko umiecie rozprawiać, lizać mu buty! Poczekajcie na zapłatę pańską!
Po chwili milczenia Szymon trochę drwiąco spytał:
Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/13
Ta strona została skorygowana.