— A czy dużo lnu wymędliła w tym roku panna Antolka? A kapusta obrodziła?
Dziewczyna chwilę zmilkła, zdziwiona nagłym zwrotem rozmowy, potem się opamiętała, że to szyderstwo było i lekceważenie, i drżącym od złości głosem odparła:
— Lnu mi starczy na swoje potrzeby, a kapusty zbędzie nawet dla żebraków, którym zabraknie cudzych kości do ogryzania.
— Dziękuję pannie Antolce i za proroctwo i za obietnicę i za miłe towarzystwo! — zawołał Szymon, skręcając w lewo.
— To już pan nie do Dubinek? Trochę strach obleciał! — zaśmiała się dziewczyna.
— Być może. Panieńskie języki tamtejsze nadto ostre. Trzeba ustąpić, bo uśmiercą przed czasem.
Dziewczyna miała odpowiedź gotową, drwiącą, ale poprzestała na cofnięciu się nieprzyjaciela i tylko pięścią mu pogroziła w ciemności.
— Gdzie on zawrócił? — pomyślała. — To „prość” (przesmyk wodny) do Dubinek chłopskich, nigdzie dalej! Czyżby do dziewek tamecznych zaglądał? A może panicza udaje... Na wieczornice jeździ. Graf! Bodaj mu ostatni raz! Ale nie bez racyi on tu się wybrał i nie z dobrem jedzie! Trzeba donieść o tém.
Silniéj poczęła wiosłować.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/14
Ta strona została skorygowana.