Pośrodku na kamiennéj posadzce, szarzała warstwa żyta, a o krok daléj ku ołtarzowi wejście do grobów było otwarte.
Panna Barbara przyklękła na chwilę przed ołtarzem, a potem zeszła do lochów, podając dłoń Nice. Podziemie to było sklepione, wysokie i tak jasne, że pomimo szarego dnia widać było wyraźnie szeregi trumien, stojące rzędem pod ścianami. Były wielkie, i zupełnie małe, ozdobne sarkofagi, i proste dębowe trumny, i panował tu zupełny spokój.
Panna Barbara uklękła przy najbliższéj, całéj okrytéj wieńcami nieśmiertelników, i pocałowała zimny metal.
— Tu matkę położyliśmy — szepnęła.
Potém spojrzała po wszystkich i, powstawszy, poszła naprzód, aż w sam głąb.
— Tu leży Weronika Oyrzanowska.
Minęła panna Barbara kilka trumien i znowu wskazała jedną.
— A tu leży Seweryn Oyrzanowski, pułkownik pod Czarnieckim. Pół fortuny wydał na wojnę ze Szwedami, a resztę w czasie jego nieobecności rozgrabili sąsiedzi. Wrócił bez nogi, bliznami pokryty, do pustki i ruiny. Umarł w nędzy, zadręczony procesami. Wnuk jego zaledwie odzyskał resztki funduszu. On się niczego lepszego nie doczekał.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/145
Ta strona została skorygowana.