Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/149

Ta strona została skorygowana.

— Śliczna panna! — zawołał Łabędzki, udając, że nie widzi gniewnéj miny Sokolnickiego.
— A ojciec wykształcony i dobry człowiek, choć tak nam obcy, tak obcy! — dodał Oyrzanowski.
— Nowożytni ludzie — wtrącił Baha.
— Elegancka tandeta! — wybuchnął Sokolnicki. — On dorobkowicz, ona emancypantka.
— Ani jedno, ani drugie nie hańbi i nie poniża — rzekła spokojnie Basia. — On grosza się dobił ciężko i przyznaje się do tego; ona, młoda, pieszczona, bawi się i używa. Tandety nie czuć w nich i nie godzi się ludzi sądzić wedle własnego złego humoru. Mnie się oboje bardzo podobali!
— Winszuję. Gdyby nie byli magnatami, nie zwróciłabyś na nich uwagi.
— Ja! Doprawdy, czy cię kto zamienił, Sewerze, bo cię nie poznaję!
— Zdziczał biedak w pustce i kłopotach! — rzekł serdecznie Oyrzanowski, klepiąc go po ramieniu. — Ot, chłopcze, nie parskaj: może ci ta dziewczyna zapisana za żonę w wyrokach Bożych.
— A niedoczekanie! — oburzył się młody człowiek. — Mam się zaprzedawać dla pieniędzy, to wolę dyabłu, niż kobiecie.
— Dyabla podobno tak obrał Alter z jeziora, że sam się zadłużył, żeby wyżyć! Nikomu teraz nie daje złamanego szeląga! — rzekł Baha.