Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/150

Ta strona została skorygowana.

— A nam szczególnie nie wolno mu pożyczać na dusze! — wtrącił Szymon.
— Dlaczego? — spytała panna Barbara.
— Bo taki rozkaz z nieba!
— Ładna służba, która nas chyba nauczy bluźnierstwa i doprowadzi do piekła! — mruknął Sewer.
— Jeśli kto jest słaby lub tchórz, to nie wina służby — rzekła Basia, marszcząc brwi. — Zresztą tobie się nie godzi tak sarkać i buntować się. Są dole i losy stokroć od twoich cięższe, a jednak je ludzie znoszą i milczą, jeśli nie przez wiarę, to chociażby przez ambicyę.
— Ciekawym, gdzie ty widzisz te szczyty niedoli?
— Gdzie? U Iliniczów chociażby, gdzie twoja rodzona siostra znosi bez sarkania ciężkie interesy, długi, choroby dzieci, niedołęstwo tęściowéj, lekkomyślność męża. Co ty masz w porównaniu z tém? Trochę procesów, długów, deficyt coroczny! To każdy ma i znosi! Ale jesteś młody, silny, niezależny, świat stoi przed tobą otworem.
— Jaki świat! Idealny, w którym lubicie tkwić, ty i Szymon, no, i wuj, naturalnie, żeby się oszałomić i zapomnieć rzeczywistości! Ja nie umiem siebie okłamywać. Świat realny jest dla mnie zamknięty; jestem gorszym więźniem w Sokołowie, niż aresztant w tumie. Oto jest fakt i prawda, a wasze gadania —