Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/153

Ta strona została skorygowana.



IV.

Pewnego wieczora, gdy Szymon, wezwany do dworu przez konnego posłańca, stanął przed Sokolnickim, zastał go nad stołem, zarzuconym pieniędzmi, z miną kandydata na samobójcę.
Gotówka w Sokołowie była taką osobliwością, że Łabędzki aż struchlał, myśląc, że to była pożyczka na wysoki procent.
— Panie, zkąd to? — zagadnął bez tchu.
— Niech go licho porwie!
— Kogo?
— A tę sakwę! Zagrodzkiego!
— Kupił konie! — zawołał Łabędzki szczęśliwy.
— Ciebie to cieszy! Takie konie! Płakać mi się chciało, gdy je zabierano! Hodowałem jak dzieci.
— Aleć były na sprzedaż.
— To i cóż! Miałem całą nadzieję, że się od tego wykręcę, że je zatrzymam. Gdy ten się mnie uczepił, postawiłem cenę umyślnie, by się cofnął,