Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

To ty-byś, babo, nierada, by mnie ubito?
— I pan był nierad, jak mnie katował posesor w Rudni, wtedy, kiedy mnie pan zabrał. Chce pan wierzyć, chce nie, a ja pana przestrzegę. Proszę unikać ryżego, kulawego i zeza!
— To i ty, babo, zakryte znasz!
— Wypłakałam oczy, zdarłam stopy, zerwałam piersi, dochodząc krzywdy sierot moich! Mocne moje wrogi, a ja słaba. Przetom moc znałazła gdzieindziéj jak w gminie.
Nie była to właściwie odpowiedź, ale na ten raz Szymon wiecéj nie badał.
Pomyślał tylko o niedostateczności wiary, wyznawanéj przez babę, która, zamiast jéj ozłocić krzywdę aureolą nieba, pozostawiła ją w ciemności na pastwę zabobonów i zemsty.
I westchnął.
— Zkądże wiesz, że pomstują na mnie w Dubinkach? — spytał po chwili.
— Przybiegła tu onegdaj wasza siostra i opowiadała, że sądny dzień tam panuje. Oni tam już siedzą, bez chleba i za darmo prawie ostatnie bydlaki sprzedają, by ich nie policytowano za koszta sprawy. Kto głodny i nagi, ten się niczego nie boi.
— A czegóż chciała Weronka?
— Nie wiem. Nie doczekała się pana i poszła, płacząc. Matka ją codzień bije. Źle się to skończy.
— I cóżem ja im zawinił! Co mi z tego za ko-