zumiały swą ważną rolę, siedziały poważnie w słomie po dwa na smyczy i rozglądały się po okolicy.
— A pan gdzie? — spytał Szymon pisarza.
— Za nami wnet się wybierał. Gości miał.
— Kogoż?
— Ten cudzy, co marszałkowskie majątki wziął. Po drodze mu się powóz złamał, to na noc wstąpił. I pan z Miernicy nocował.
Minęli furę, coraz więcéj spotykali chłopów, nareszcie i Dubińców, z Makarem Wilkiem na czele.
Za ojcem szedł Ihnat, który swą pałkę wystrugał nakształt strzelby i niósł ją na pasku przez plecy. Makar miał minę posępną i fajkę ćmił. Pozdrowił ich Szymon.
— Coś taki chmurny, Makar? — spytał. — Gorzałki nie zbraknie u Głębockiego pana na poczęstunek.
— Kto ją to pić będzie, jak niedźwiedź człowieka zadrze! Powiadają, że w Jedlinach sześć zimuje — odparł chłop, spluwając.
— Oj Makar, Makar, twoja matka sokół a ty trus!
— Matka na piecu sokoł, a na niedźwiedzia to mnie posyła — burknął Makar.
— No, kiedyś taki, to cię zostawię w straży kaszę gotować — zaśmiał się Szymon.
Wjechali w bory Zagrodzkiego, nietknięte, bujne, wzorowo utrzymane.
— Ot, jak u bogacza — rzekł Hipek.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/180
Ta strona została skorygowana.