Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/223

Ta strona została skorygowana.

cie u mnie, a ja Ihnata do Mikitki poślę, by u Ułasa jutro się stawił. Tak-ci wam się fatyga oszczędzi i czas, bo lada dzień rzeki staną, a nim lód człowieka utrzyma, to i parę dni, albo i tygodni zejdzie. A ziemną drogą do Ułasa nie dojechać, bo wkoło opary — chyba mróz śmiertelny ześle Pan Bóg, a w tym roku będą śniegi w człowieka, ale mrozu nie będzie. Żyta nie sprzedawajcie, panie, bo puste wyjdą zagony na wiosnę.
— Zkąd prorokujecie, babo?
— Ot, z siedm dziesiątków lat i dobréj pamięci.
— Jeśli wasza dobra wola, to zrobię, jak mówicie, ino siostrę do Bobrówki z czółnem odprawię.
Ciężką kobiałkę zarzucił przez ramię i wyszedł.
W izbie prządki daléj śpiewały, a Weronka oddała Tekli pełne wrzeciono.
— Wracamy? — spytała brata.
— Ty sama wracaj; ja tu zanocuję.
Dziewczyna wstała odważnie, nie protestując. Noc była czarna, wicher zimny, czółno ciężkie i dziurawe, a przed nią droga długa po zdradnych głębiach. Otuliła się chustką i wzięła wiosło z kąta.
— Ostańcie zdrowi.
Wtedy kobiety chatne, a potem i inne prządki, sięgnęły do fartuchów i każda dała jéj kosę (zwitek) lnu.
— Naści na gospodarstwo! — mówiły życzliwie.