Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/233

Ta strona została skorygowana.

do brzegu. Było to w miejscu lesistem i pustem: ze wszech stron woda i gąszcze, nigdzie śladu uprawy ni siedziby.
Brzeg był dość stromy i przystań stanowił napół w wodę pochylony pień staréj wierzby. Wisiały przy nim pasma kręconéj łozy, do których przywiązywano łodzie. Szymon swoją tam utwierdził i pomógł wydobyć się na brzeg babie. Daléj nie wiedział gdzie iść, bo gąszcz nie zdradzał żadnéj ścieżki ni drogi. Ale baba bez namysłu wsunęła się za jeden krzak, rozchyliła następny, i ukazał się w gąszczu ślad mały, tyle, co zwierz wytrze, chodząc o zachodzie słońca do wody.
Szymon szedł za nią, rozchylając gałęzie i rozglądając się ciekawie. Grunt się podnosił, łozy ustąpiły placu kalinie, leszczynie, dębom nizkim i rosochatym, potem na lewo, w głębi, wśród bezlistnych olszyn, błysnęła, jak oko, kryniczka nieocembrowana, do któréj rzucono kładki, zygzakiem na topieli, od kępy do kępy. A tu już w cieniu dębów i leszczyny, ukazały się ule, przykryte płatami brzozowéj kory, potém gęste gaje śliw i wiśni, potém rzędy jabłoni, grządki uprawne ze sterczącemi badylami ziół i płatami zielonéj ruty i barwinku, i wreszcie dym, wydobywający się, jakby z gruntu, z ziemianki krytéj darniną.
Szopka na słupach, w któréj górą suszyły się na wietrze zioła, a na dole był ciesielski warsztat pszcze-