Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/237

Ta strona została skorygowana.

— Kto sieje, niech patrzy na zboże, a nie na zielsko.
— Z mego siewu tylko zielsko wschodzi.
— Bo ciągle o niem myślisz, i czarno patrzysz. Na dzikich polach chwast się pleni; jeśli wyhodujesz jedno źdźbło zbożne, raduj się niem! Jaśniéj ci stanie w duszy.
Wilczyca wcale się do rozmowy nie mieszała, tylko słuchała z nabożeństwem. Nauki swéj dziad nie czerpał, jak ona, z pracy i czynu: wyssał ją przez lata samotnego rozmyślania. Czuła instynktem swą niższość, i nawet niezupełnie rozumiała.
— U nas dzikie, dzikie pola! — powtórzył dziad, przestając roboty i patrząc gdzieś w dal.
I jakby z tamtąd coś mozolnie wyczytywał, powoli mówił, nie znajdując słów wielu na swe myśli:
— Biegną ludzie, biegną, ten przez błoto, ten przez piasek, ten przez tarninę. Każdemu coś przed oczami stoi: to złote grosze, to wysokie siedzenia, to słodkie wino i pierogi, to piękne mołodyce. Biegną i biegną, jeden drugiego pcha i depce, byle swoje dopędzić. A na każdego drodze, bliżéj czy daléj, a zawsze przed tem ściganem, jama wykopana; jak on się rodzi, to już i ona gotowa, bo to i wszystko, co tutaj dostanie. Ot, i rozum ludzki. Mogiły na każdych rozstajach, a on je sto razy mija, a nigdy się nie opamięta. Dur, dur!
— A za czemże ty gonisz? — spytał nagle.