Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/238

Ta strona została skorygowana.

Szymon się zastanowił, i nie wiedział, jak staremu swój ideał wyrazić. Ale ten go już zrozumiał.
— Ty gonisz za Bożym ładem, za Chrystusowém słowem: to i czegóż się smęcisz?! Zali dumasz, że za gwiazdami puste niebo, a twoja jama zakopie wszelkie dobro? Jak się w nią będziesz kładł, zaśmiejesz się do tego, co gonisz, i zaśniesz jak dziecko, rad! Nu, i co tobie za bieda!
Szymonowi uczyniło się nagle lekko i wesoło. Pochylił się ku starcowi.
— Daj wam, Boże, niebo, didu, za takie słowo!
— I tobie, synku, ciągłą pamięć o niém! — odparł Ułas, kiwając dobrotliwie głową.
Tu Wilczyca się odezwała:
— Wam-by, didu, Liszkę przysłać do opamiętania.
— Zdrowe jabłko przy zgniłych się popsuje, a tém bardziéj robaczywe. A ludzie to robią z ludźmi, czego z owocem się wystrzegają. Gorszy on wrócił, niż poszedł!
— Ja-bym go chciał zobaczyć i słowo dobre rzec! — zawołał Szymon. — On bardzo nieszczęśliwy!
W téj chwili głosy się rozległy przed chatą i stukanie do drzwi. Stary wyjrzał przez szczelinę w deskach, a potem otworzył. Do izby wszedł Ihnat Wilk, a za nim chłop ogromny, brodaty, w czarnym kożuchu, długich butach, z miną zuchwałą a roztropną.