Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/245

Ta strona została skorygowana.

— Albo on głupi?!
— Ja ci mówię. On lasu nie kupi, więc jeśli się uprzesz i kontrakt na sąd podasz...
— Oj, panie, a toć mnie pan tém słowem z topieli wyciąga! Ot, Bóg mnie tu prowadzi do pana! Doprawdy, lasu nie dostanie?
— Ja ci na to przysięgam!
— Nu, to pogadamy! — wykrzyknął Mikitka z tryumfem.
— A gdyby did cię nie przekonał, poszedłbyś głupi, jak przedtem! — wtrąciła Wilczyca.
Cbłop zaśmiał się.
— Aha, moją dolę dziś mi pan wraca! Ten żyd już mnie za gardło trzymał. Gdyby nie on, ja-by był cały wiek czestny! Uh, jak ja mu kiedy odpłacę!
I zęby mu zgrzytnęły zajadle, a Ułas rzekł:
— Wróć się nazad, jakby od zawrotu, bo po swojéj drodze zajdziesz w topiel i w wiry! Wróć się!
Mikitka się wzdrygnął i stęknął.
— Oj, ciężko! — szepnął.
— Do mnie wstąp po drodze — rzekł Szymon — ja ci pomogę nieraz, a poradzę zawsze. Głowę masz otwartą: po co ją krzywić i męczyć kłamstwem?
— Ja pana posłucham, byle Altera zamęczyć! — zawołał zajadle chłop.
— Wart on tego i doigra się. Ale do czasu cierpliwość miéj i milcz. Dojrzałe zboże trza żąć!
— Ja wiem! Nie panu mnie chytrości uczyć! Że-