Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/258

Ta strona została skorygowana.

— Wiek cały wspólną biedę cierpieliśmy. Nad grobem zaciętości w sercu chować nie będę. Niech przyjdą!
Sewerynowa porwała lampkę i przez sień wyniosła ją do izby głównéj.
— Czyście oszaleli? — zawołała Antolka.
Ale już na podwórku rozlegały się liczne kroki i zaczęli napełniać izbę mężczyźni zbiedzeni i pokorni — wszyscy ci, co dotąd szli za gromadą ku zgubie, wbrew woli, owczym pędem, za zbójami-przewodnikami.
Gdy Adam do nich wyszedł, poczęli go po ramionach i rękach całować, i jeden głos się rozległ ze wszystkich piersi:
— Co teraz robić? Ratuj!
Za dziadem i Antolka weszła. Izba, używana tylko do zebrań uroczystych, była zimna. Dziewczyna przy pomocy Sewerynowéj rozpaliła ogień na kominie, dobyła z szafy samowar, zapaliła większą lampę. Potém, zdając na kobietę troskę o herbatę, stanęła przy piecu i przysłuchiwała się rozmowie.
Szlachta biadała, rozpaczała, przeklinała Morskich, wypierała się winy za proces; każdy dowodził, że oddawna był za zgodą z dworem, ale nikt nie wiedział, jak daléj radzić.
— A temu wszystkiemu Łabędzki winien! — zawołał młody Antoni Dubiniecki. — Nim go tu czart przyniósł, można było żyć.