Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/267

Ta strona została skorygowana.

dziecie mieli dobrą opiekę i starunek. Więc zmóżcie żal i o nas żywych pomyślcie serdecznie. Mozolnie wam wiek zeszedł: odpoczniecie przy nas; a że wam nikt nie wspomni téj czarnéj godziny i tego straceńca, to ja wam poprzysięgam!
Kobieta poczęła płakać, znękana i upokorzona na resztę życia hańbą syna, porażką i śmiercią męża. Bezmierny wstyd czuła względem Szymona, który tylekroć jéj to przepowiadał, ostrzegał, prosił, zaklinał, aż umilkł i usunął się, wobec jéj złości, uporu, złorzeczeń i szyderstwa.
Teraz nie tryumfował, nie wypominał, jeszcze cieszył, rękę jéj trzymając w dłoniach i poczciwie patrząc.
Obecne kobiety za jéj przykładem także szlochać zaczęły, a Sewerynowa, najśmielsza, rzekła:
— My wszyscy teraz widzimy, jak-eśmy błądzili i pana ukrzywdzili, radzi wstecz wrócić: ano już przepadło!
— Dlaczego? — spytał żywo. — Wyglądałem ja was codzień i wzywałem jeszcze onegdaj.
— Ale, ładnieśmy przyszli! — rzekła gorzko kobieta.
— Kto zawinił — zapłaci, a kto nie winien — wolną ma drogę do mnie, dziś, jak onegdaj.
— I jak przed trzema laty — wtrąciła Sewerynowa.
— To nie. Przed trzema laty, przysięgam, jam