Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/287

Ta strona została skorygowana.

Nikt nie rzekł słowa. Ilinicz począł po pokoju chodzić i nerwowo urywcze rzucać słowa:
— Sprzedałem! Już wytrzymać i wycierpieć nie mogłem. Trzeba do wszystkiego mieć powołanie. Ja nie mam powołania do powolnego męczeństwa bez celu. Zresztą ja mam rodzinę: dwóch synów i córkę. Ja nie chcę ich hodować na jatki. Niech nie mają nic, niech będą nędzarzami, ale bez łańcucha i bez kuli, bez złud, bez majątku. Młodość, zdrowie, siły — wszystko mi to zżarło. Ciągle w dół, w dół, w upadek! Dosyć!
Przestał chodzić, usiadł ciężko na krześle i zanurzył ręce we włosy, przez pół już siwe, pomimo że miał tylko trzydzieści kilka lat.
— Mam opinię próżniaka i złego administratora. Prawda, żem nie umiał, jak wół, żyć między rolą, gumnem i chlewem. Ale nie z winy moich jazd miałem pożar w jednym roku na jesieni z podpalenia przez chłopa, który mścił się za ukaranie go za kradzież siana; nie z winy moich jazd miałem grad w dwa lata potem w czerwcu; ani winne moje jazdy, że cena zboża nie pokrywa produkcyi, a ciężary rosną z każdym rokiem. Kto ma kapitał, ten go dokłada; kto ma kredyt, brnie weń ze złudną, nielogiczną nadzieją, że ziemia się wypłaci kiedyś. Ja nie mam kapitału, nie wierzę w kredyt na rolę, a mam dzieci i muszę ustąpić! Interes zrobiłem świetny. Po spła-