Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/292

Ta strona została skorygowana.

w talenty, w mistrzostwo, ale w kwestyach ducha i artyzmu, a nie w handlu.
— Zobaczymy! — uparcie rzekł Ilinicz. — Do porozumienia nie dojdziemy, gdy ja się rządzę tabliczką Pytagorasa, a państwo poezyą. To tylko fakt, że na poezyę teraz dla nas zapóźno!
Wstał i począł szukać czapki.
— Przecie zanocujesz? — rzekł Oyrzanowski.
— Nie mogę. Spieszno mi do domu. Muszę z żoną się rozmówić.
Stanął, głęboko odetchnął i dodał:
— Chciałbym, żeby one już o tem wiedziały.
Miał w oczach wielką trwogę i niepokój.
Żadne z nich nie rzekło słowa otuchy i współczucia.
W oczach Basi mignęła zawziętość, Oyrzanowski pokiwał głową. Ilinicz począł się żegnać.
Zły był na siebie. Poco tu przyjechał, spowiadał się, tłómaczył, chciał ich przekonać — ich, największych zacofańców? Co prawda, od czasu sprzedaży Miernicy nie bywał nigdzie, obcował z kupcami. Czuł potrzebę towarzystwa, rozmowy, przekonania ludzi o swych dobrych intencyach! Ba! trzeba było zacząć gdzieindziéj. Zrozumiałby go Wojna, Zagrodzki — nowi ludzie — nie to zapleśniałe rupiecie!
Pożegnał się bardzo sztywnie, na bryczkę pocztową siadł i ruszył w noc i zadymkę, podniecając się myślami do przejścia w domu.