Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/297

Ta strona została skorygowana.

Staruszka przed dziesięciu laty straciła władzę w nogach, przykuta była do fotela, oczekiwała w spokoju śmierci, która do niéj szła powoli, rok po roku odbierając życie.
Z początku rządziła jeszcze z fotela i zajmowała się ręczną robotą; potem zdała rządy na synową, ale wiedziała o wszystkiem, żyła życiem Miernicy.
Gdy przybyły wnuki, radowała się niemi, zapominała przy nich o swéj nędzy, nie czuła śmierci.
A śmierć szła i szła naprzód. Nowy atak odjął jéj lewą rękę i oko, mowę miała utrudnioną.
Na pół trupom będąc, ożywiała się tylko wtedy, jéj Iliniczowa opowiadała o roli i zbożu, o pracy gospodarczéj, o urodzaju lub pogodzie.
Latem wynoszono jéj fotel na ganek, i oczu nie spuszczała z podwórza lub skrawka pola, które widać było po za ogrodem. Ślepa i nawpół umarła jeszcze kochała Miernicę: to jedno ją zajmowało.
Zimą, gdy gorzéj cierpiała, przyprowadzano jéj pod okno konie lub krowy, przynoszono na pokaz snopy zboża, które kazała zostawiać w pokoju, i gładziła pieszczotliwie jedyną żywą ręką.
I tak czekała końca, pewna, że i po śmierci ztąd nie odejdzie, zostanie w Miernicy na cmentarzyku wśród pól, zkąd widać było dwór i wieś, gaje i wody, kędy żywot pracowity spędziła.
Synowa była jéj najlepszą córką: rozumiały się.
Ostatniemi czasy bardzo zesłabła. Ksiądz ją od-