— A to stało się kiedy? — głową wskazał na sień.
— Nad ranem.
— I nie odzyskała przytomności? Bardzo cierpiała?
— Bóg wie! Nie skarżyła się.
— Dziękuję pani za odwiedziny w téj chwili. Ja jestem taki przerażony, w głowie mi się mąci. Taki cios!
Objął głowę w dłonie i stał bezradny.
Chłopak najstarszy kręcił się koło niego, starając się zwrócić uwagę; nareszcie za rękaw go pociągnął.
— Papo! Dlaczego babunia umarła? — spytał. — Czy ją co boli? Dlaczego mama płacze? Przecie my byli grzeczni!
I wspinając się na palce, w oczy mu zaglądał.
Ilinicz odwrócił się, nie śmiąc spojrzéć na dziecko.
Ale chłopak nie dawał za wygraną.
— Dlaczego papo smutny? Nikt z nami nie chce się dzisiaj bawić, i ciocia Basia kazała nam być cicho. A wczoraj mamusia z nami śpiewała, i ja się dla papy nauczyłem wierszy. Niech papo posłucha, jakie piękne. Mama mówiła, że się papo bardzo z nich ucieszy.
I malec, uczepiony do ojcowskiéj ręki, począł uroczyście recytować balladę.
Ilinicz szarpnął się, wzdrygnął, dziecko odtrącił i wypadł do sieni, potém na podwórze. A dzieciak, przerażony, spojrzał na Basię, i rozpłakał się rzewnie.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/303
Ta strona została skorygowana.