Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/306

Ta strona została przepisana.

— Skrzywdziłeś ją ciężko, a nie kocha cię już, aby mogła przebaczyć.
— Więc? — groźnie rzucił Ilinicz.
— Więc jutro, po pogrzebie, wraca z dziećmi do Sokołowa — odparł pan Seweryn podobnież.
— Nie pozwolę na to! Jest moją żoną: pojedzie, gdzie każę, i czynić będzie moją wolę.
— Idź i powiedz jéj to. Może ją tém dobijesz, jak-eś sprzedażą majątku dobił matkę.
Ilinicz skoczył ku niemu z ręką podniesioną.
Pan Seweryn wzrokiem powstrzymał szaleńca, a potem rzekł, głos podnosząc:
— Nie rób ekscesów i wojny z nami nie zaczynaj! Może czas ranę Józi zabliźni, ale dziś pogorszyłbyś tylko swoje położenie, zmuszając ją do uległości. Będziesz miał i bez tego dosyć do czynienia z opinią ludzką. Radzę ci nie sprzeciwiać się Józi, a za to obiecuję, że i ona i ja sprawy nie rozgłosimy. Nikogo to nie zdziwi, że, nie mając domu, bawi u brata; ale gdy ją gwałtem zabierzesz, powstanie ogólne oburzenie. A ty pamiętaj, że jesteś sam wobec tłumu i opinii. Im ciszéj się zachowasz, tém lepiéj dla ciebie.
Ilinicz upadł na fotel, przybity.
Sokolnicki przeszedł się po gabinecie i spokojniéj rzekł:
— Zrobiłeś zły interes i nie w porę. Wiesz ty, dlaczego ci dano taką cenę za majątek? Bo lada