Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/308

Ta strona została przepisana.

Nareszcie pewnéj nocy najętą furą, ukradkiem, Ilinicz wyjechał nazawsze z Miernicy. Nie poszedł za nim nawet pies, bo te stróże poczciwe oddawna opuściły podwórze i poszły wierne za Józią i dziećmi do Sokołowa.
Obce brytany zajadłem szczekaniem wypędziły Ilinicza za bramę. Droga szła podle cmentarza, a on oczy odwrócił i burką otulił głowę, bo go dreszcz przeszedł i bał się wśród krzyżów zobaczyć matczyną mogiłę.
— Poganiaj, poganiaj! — wołał do najętego woźnicy.
I tak wyjechał na nową pracę i swobodę.
Po kilku dniach, porwany wirem nowych zajęć i wrażeń, wrócił do równowagi. Byłaż-bo to nielada uciecha targować place, najmować rzemieślników, kreślić plany i czuć pieniądze w kieszeni!
Kredyt jego odrazu stanął świetnie. Otrzymał kilka propozycyj pożyczek — on, który dotychczas żebrał o każdy grosz; otaczali go żydzi, węsząc zysk i zarobek. Był w swoim żywiole: w ruchu, gorączce, bezustannych handlach i interesach.
Nic czuł nawet braku stosunków towarzyskich i pustki zajazdu, gdzie mieszkał, i począł z litością patrzéć na dawnych sąsiadów.
Widywał słomą wypchane, biedne sanki panny Barbary u drzwi Harpagona marszałka, widywał Łabędzkiego w sądzie o nadużycia i chłopskie kra-