Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/310

Ta strona została przepisana.

Teraz, samotny w zajeździe, pozazdrościł im téj chwili uciechy.
W Horodyszczu Basia krzątała się dzień cały po domu, strojąc choinkę, dobywając z kredensów stare zabytki porcelany, a ze spiżarni specyały.
Osobliwych-bo miała miéć gości, i aż się uśmiechnęła na myśl podziwu Sewera.
Około południa pierwszy zjawił się Szymon.
Ten co rok był ich gościem, i co rok wcześnie przyjeżdżał, by służyć pomocą.
I on był uśmiechniony i rzekł przy powitaniu:
— Czy to prawda, że państwo Zagrodzcy będą na wigilii?
— A pan zkąd wszystko wie? — zdziwiła się Basia. — Może pan, broń Boże, powiedział to Sewerowi? Gotów nie pokazać się.
— Anim pisnął. A wiem od saméj panny Zagrodzkiéj. Spotkała mnie w lesie i opowiedziała, że się gwałtem wprosiła z ojcem do państwa na święta.
— Sewer ma szczęście — uśmiechnął się Oyrzanowski.
— Oj, ma! — potwierdził Szymon. — Nie szczęście-ż to, że pani Iliniczowa zjechała do Sokołowa? Przez trzy tygodnie zrobiła więcéj, niż ja przez kilka lat. Wykurzyła magazyniera i pisarza: już sama klucze trzyma. Teraz Sokołów uratowany.
— Dałby to Bóg! — westchnęła Basia.