Pan Seweryn schylił się do ręki wuja, ucałował Basię i siostrę, uścisnęli się po bratersku z Szymonem i Bahą, i manewrował, by uniknąć Niki. Ale ona dotarła do niego i, śmiejąc się drwiąco, podała opłatek.
— Niechże mi pan co dobrego życzy!
— Ślicznych koni — odparł.
— Mam!
— Powodzenia.
— Sytam niém. Nie chcę więcéj.
Zamyślił się.
— Albo ja wiem! Niech się spełnią tedy własne życzenia pani.
— Niech pan tedy życzy, żebym miała takie, które spełnić trudno.
— Pani się powinna nazywać Felicyą!
— Wolę swoje imię, bo znaczy zwycięztwo. Radam miéć walkę... pewna tryumfu.
— Zawsze i wszędzie! — uśmiechnął ironicznie.
— Jeżeli to życzenie pańskie, dziękuję, jeśli wątpliwość, przekonam. A ja panu życzę... dnia bez troski, choć jednego... i uśmiechu bez goryczy, jak się szczęśliwi śmieją!
Przełamali opłatek i ona swój gryźć zaczęła, siadając u stołu.
— Spragniona jestem kolend, panno Barbaro. Pan Łabędzki mi mówił, że pani je ślicznie śpiewa! — zawołała wesoło.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/316
Ta strona została skorygowana.