Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/320

Ta strona została skorygowana.

fortepianie z przed pół wieku, ciesząc się jego cichym dźwiękiem.
— Pani pewnie śpiewa? — spytała Iliniczowa.
— A jakże! Wymustrowano mnie we wszelkich talentach, potrzebnych dla panny na wydaniu. Matka nie darowała mi żadnego. Co prawda, nie udałam się, bo oprócz konnéj jazdy, lawn-tennisa i przeróżnych sportów nic nie uprawiam. Talenty przepadły na marne. Ojciec-by zaraz wyrecytował, ile na to poszło pieniędzy, bez procentu.
— Ale pani nam zaśpiewa — poprosiła Basia.
— I nawet się prosić nie dam, tak mało dbam o tę sławę.
Zagrodzki rozmawiał z Oyrzanowskim, ale wnet się wtrącił do muzykalnéj sprawy.
— Śpiewa i dobrze-by śpiewała, ma talent, doskonałą metodę, ale cóż? Nie chce! Te szkapy, te szkapy! Nic innego! Teraz w Wiedniu wynalazła sobie nową pasyę: uczy się buchhalteryi.
Nika pokazałe zęby w swawolnym uśmiechu i uderzyła parę hucznych akordów. Potem nagle spoważniała, spojrzała zamyślona po starych ścianach i zatrzymała wreszcie oczy na Sokolnickim.
On wszedł zcicha i usiadł opodal, chciwy muzyki. Piękne, myślące oczy dziewczyny rozmarzyły go do reszty. A wnet i śpiew się rozległ, przejmując go nieznaném uczuciem miękkości i tęsknoty.