Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/324

Ta strona została przepisana.

— Niech mi pan tekst podpowiada! — rzuciła rozbawiona.
— Kiedy-bo nic nie pamiętam! — szepnął.
— Ejże, nic? — spytała zalotnie.
— Nic, jakby we mnie grom trafił i ogłuszył.
— To dobrze. Nagłe ciosy bywają błogosławione.
— A wielkie klęski?
— Po wielkich klęskach odradzamy się duchowo. Kiedy pan nas odwiedzi? Mam dla pana prezent w zamian za tę skórę niedźwiedzią, którą mi pan wtedy darował. Proszę przyjechać w wigilię Nowego roku.
— Może Woyna będzie?
— Może! Czy to panu co przeszkadza?
— Nie — odparł szorstko.
— Prześlicznie! — wołał Zagrodzki. — Prosimy o wiecéj!
Ale chłopak usługujący kiwał na Basię z jadalni.
Szymon począł rozniecać ogień przygasły. Ilininiczowa wyprowadziła do snu dzieci, a Oyrzanowski zajął Zagrodzkiego opowieścią jakiegoś odwiecznego procesu między Horodyszczem a Głębokiem, w którym były zajazdy, mordy — średniowieczne procedury sądowe.
Towarzystwo się rozpełzło. Jedna lampa i ga-