Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/326

Ta strona została przepisana.

ludzi. Słyszałam, jak zmusiła pana kiedyś z nami się zapoznać. Ładne pan rzeczy wtedy na mnie wygadywał, na niewidziane! A jestem pewna, że anim gorsza ani brzydsza od tysiąca zachwytów pana, może tylko inna, prawdziwsza i prostsza. Nie cierpię szablonu i unikałam tego, jak ognia.
— To téż pani nie ma do siebie podobnych.
— I to nie! Znajdzie pan więcéj takich za granicą. Tam mnie nie okrzyczano za cudaka, jak tutaj, w kraju, dlatego, że zamiast robótek ręcznych, i próżniaczego wegetowania w domu lubię ruch, świeże powietrze i sport. Lubię zabawę i swobodę, chcę użyć życia, pókim młoda i niezależna. Nie bardzo dbam o opinię, o zgrozę matki, ale dbam o katechizm i sumienie, i śmiało idę naprzód, pewna, że kto mnie pozna i pokocha, będzie mnie wart i mnie zrozumie. O innych mniejsza: ci się nie liczą! Cóż, bardzom straszna?...
— Pani jest człowiekiem.
— Właśnie tegom chciała. To moje marzenie dla kobiety. Nie niewolnica, i nie zabawka, i nie dziecko! Brr! Od dziecka wyłamywałam się z pod tych przesądów! Nie wiem, co kłamstwo i wykręt, co kokieterya i chęć podobania się, co kaprysy i mdłości, i nerwy i płacze. Nie tęsknię do małżeństwa, dobrze mi jest — tylko chcę rzetelnéj pracy i obowiązków, i chcę komuś kochanemu dać prawicę do pomocy i pociechę w złéj doli. Oto moje credo i prawda, od