Na drugi dzień świąt pan Seweryn przeprowadził Zagrodzkich na pół drogi, do popas i, pełen otuchy i szczęśliwości, zawrócił do domu.
Pierwszy raz oddawna mile spojrzał na swój dwór, śniegiem okryty, i rad był samotności, by marzyć i rozmyślać o przyszłości.
Zdziwił się tylko, że gorzelnia nie dymiła, jak zwykle, i spytał na progu służącego:
— Cóż to! Nie zacierają dziś?
— Oj nie, proszę pana. Nieszczęście się stało: kocieł pękł dziś rano.
Pan Seweryn od progu się zawrócił i poszedł w stronę gorzelni. Zdaleka ujrzał ruinę z budynku, gdzie się kocieł mieścił, i zerwany dach na bocznem skrzydle. Tedy sekundę stanął, opanował się, odzyskał spokój i ruszył daléj.
W gorzelni panował chaos; pełna była chłopów, służby, żydów, nawet bab i dzieci.
— Wy tu czego? — krzyknął.