Na jego widok i głos rozprysnęli się gapie, a on do gorzelanego się zwrócił.
— Wypadku z ludźmi niema?
— Nie. Palacz wyszedł na chwilę, reszta była u roboty. Mój Boże, toć jak grom! Było zaledwie 15 funtów pary.
Pan Seweryn zajrzał tu i tam.
— Piętnaście funtów pary, a kartofle wyrzucone w połowie. Po co fałsz! Nacisnęliście nad miarę i pękło. Zawiadomiono urząd? jest policya?
— Miałem właśnie to uczynić.
— Kotlarze i ślusarze są?
— Nie.
— Posyłać zaraz po nich.
Poszedł do kotła. Była tam ruina: ściany i dach wyrwane, kocieł wysadzony i rozdarty. I ujrzał jasno, że nie miał na ten rok gorzelni, a zatem nie miał wódki, wywaru, zbytu na kartofle własne i kupione w okolicy, i nie miał pieniędzy, by tę ruinę podźwignąć.
Zrobiło mu się czarno w oczach, a błędnie w mózgu. Na wywarze stały woły kupca i już żyd stał we drzwiach, pytając natrętnie:
— Proszę pana, co ja dam wołom? One od rana głodne. Mnie krzywda, zguba, ja dałem z góry pieniądze! Co to będzie?
— Trzy zaciery w fermentacyi. Co to będzie! — jęczał z drugiéj strony gorzelany.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/332
Ta strona została przepisana.