Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/341

Ta strona została przepisana.

mnie uratował! Żebyś ty wiedział, kto ja, to-byś nie ruszył.
I zaśmiał się dziko.
— Domyśliłem się ktoś ty, po téj bliźnie na policzku.
— Aha! Znasz Wilczycę! To po jéj zębach znak. Zasadziła ona mnie głęboko; nizko ja ją położę!
— A ot nie! — rzekł stanowczo Łabędzki.
— Czemu?
— Za mój chleb, co ci życie wrócił, ty jéj nie tkniesz.
— Oho! Ja po to wrócił! A wiesz ty, zkąd? a wiesz ty, jakiemi drogami? Ho, ho?
— No, ja ciebie teraz z sobą wezmę! Przede mną długa droga i śpieszno mi. Gdzież ciebie, nieszczęsny, zostawić, aż siły odzyszczesz?
Liszka się zamyślił.
— Czy ty naprawdę mnie na zgubę nie dasz?
— Nie. Wolę mieć grzech przed ludźmi, niż grzech przed Bogiem. A on mnie sędzią nie uczynił, a dusza twoja nie moja! Tobie trzeba się kajać i pokutować, może długie lata. Przeto ratować cię muszę.
Liszka coś zamruczał i rzekł:
— Jeśli to prawda, to mnie od siebie nie puszczaj. Gdzie jedziesz?
— Do kolei.
— A gdzież furman twój?