— Zły-by to był interes — uśmiechnął się z przymusem Sokolnicki. — Pożyczki na ziemię są bardzo niepewne teraz.
— Ba, ale pożyczki lichwiarskie zjadają ziemię. Ja wiem, wy tu macie fałszywą ambicyę: przyjąć pomoc sąsiada nie wypada — ale to zły rachunek! Ambicyi nie trzeba mieć w interesie. Nie mówię tego do pana, ale właśnie panna Barbara odrzuciła podobną propozycyę Niki. No, a słyszę, że żydowskie długi ma; woli dla nich pracować, niż dla nas. To źle!
— Gdyby pan lepiéj znał stan tutejszych majątków, nie byłby pan skory do pożyczek.
— Méj panie, a gdzież pewność dla pieniędzy? Duży procent często odbiera sen, bo niepewny. Mały procent, a pewny, może nie dać chleba. A wie pan? lepszy sen od najedzenia!
— Ale ziemia może wcale nie dać procentu.
— A świetny interes może być szwindlem. Wierz mi pan: robię dobry interes, proponując panu pożyczkę. Sokołów jest dobrą lokatą, bo Sokołów to pan, czyli honor, i Łabędzki, czyli wierna praca. Wy wypłyniecie. Zresztą ma pan milionera stryja.
— Stryj raczéj spali swe kapitały, czując śmierć, niż mi je zostawi.
Dzwonki rozległy się u podjazdu i po chwili weszła Nika, ubrana w swój myśliwski kostium, czerwona od mrozu, z dwoma zającami w ręku.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/351
Ta strona została przepisana.