Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/360

Ta strona została przepisana.

— Już w tym karnawale!... — powtórzył mimowoli.
— O, czas, panie, czas! — stęknął Zagrodzki. — Potrzebuję pomocy, tu szczególnie. Nika zakochała się w tym majątku, nie pozwala sprzedać. Niech-że go sobie trzyma, a ja będę daléj pracował, żeby mieli co dokładać.
Pan Seweryn milczał posępny. Widział już w myśli Nikę z mężem w Głębokiem, a ponieważ myśl ta piekła go jak ogień, więc ją sobie w mózgu obracał, umyślnie, by resztę pokus odegnać.
Wtém Zagrodzki coś sobie przypomniał:
— Ale! chciałem pana spytać: jak pan uważa swego szwagra? Był tu onegdaj i proponował mi spółkę w młynie parowym, który zakłada. Liczy, że całe obywatelstwo do spółki przystąpi.
— Nie całe; bo ani ja, ani Basia — odparł pan Seweryn. — Ilinicz jest fantasta i dyletant. Od onegdaj do dzisiaj zmienił pewnie ze trzy projekty: to jego specyalność, ale nie wykonał dotąd ani jednego.
— A jednak projekt jest dobry. Przemysł podźwignie gospodarstwo.
— Gdy wyrosną z pośród nas specyaliści. My jesteśmy pokolenie przejściowe, chore i niedołężne.
— Kto czuje swe braki, potrafi je naprawić w dzieciach. Dlaczego pan się nie żeni? — zagadnął nagle.
Pan Seweryn jeszcze niżéj głowę spuścił.