Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/361

Ta strona została przepisana.

— Nie chcę, nie mogę — bąknął.
— Źle pan czyni. Rola — to jest warsztat dla dwojga.
— Kuc pod gankiem! — poczęła wołać Nika.
Wyszli tedy, i rozmowa się przerwała. Nie rad temu był Zagrodzki, bo resztę wieczora był gderliwy i markotny i, ledwie gościa odprowadził do snu, poszedł do córki.
Na-pół rozebrana i na-pół senna, zapamiętale czyściła strzelbę.
— Mogłabyś to powierzyć strzelcowi — rzekł gderliwie.
— Mógłby ojciec ten ton zostawić mamie — odparła.
— Bom zirytowany! Mnie się zdaje, że tyś się zajęła tym chłopakiem, a on o ciebie wcale nie dba.
— Ojcu się to dopiero zdaje? a ja tego jestem pewna — odpowiedziała, nie przestając wycierać irchą luf.
— Jakto? że ty się w nim zakochałaś? Więc potoś mnie tu wlokła? Gdyby to matka wiedziała!
— Nie pójdę do niéj z wyznaniem, bo on mnie nie chce — rzekła spokojnie Nika.
— Co ty bredzisz? Zkąd wiesz o tém?
— Bom go pytała.
— Ty? jego? Niko!