Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/375

Ta strona została przepisana.

i ciągła troska o cudze dobro. Taką pracę niewdzięczną każdy rzuci.
— Więc ty myślisz, że on ciebie opuści? Nie!
— Bociauy opuszczają dom, co ma runąć, a on wie, że moje trwanie dobiega kresu. Szuka sobie gniazda.
Basia spojrzała w dal i było jéj niezmiernie smutno.
— Ty musisz kredyt znaléźć, przebyć ten przełom. O Sewer! ty-byś zmarniał bez Sokołowa.. Patrz na Ilinicza: toć starzec, to ruina! Gdy go spotkam, żal mi go serdecznie. Ostatnim razem prosił mnie, jak o łaskę, by mógł nas odwiedzić.
— I pozwoliłaś mu?
— Prosiłam... Czy wiesz, nie zostanie w miasteczku. Chce wyjechać w głąb Rosyi. Mówi, że mu tam lepiéj będzie; dlaczego? nie śmiałam pytać, ale wiem, że mu się zdaje, iż w oddali mniéj będzie cierpiał z żalu po tém, co bezpowrotnie już utracił. Tobie, Sewer, nie daj, Boże, podobnego losu.
— Gdym zaczynał, nie marzyłem o takim końcu — rzekł głucho młody człowiek.
— Bo téż to nie koniec, Sewer. Wytrwasz, ty musisz wytrwać i zostać!
— Frazes, Basiu! Ja muszę ustąpić.
— I dokąd pójdziesz? I czém będziesz? Tyś to postanowił, aleś nie pomyślał, czém jest to ustąpie-