Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/396

Ta strona została przepisana.

jeśli nie zapłacę, zlicytujecie mnie na spółkę — odparł gorzko pan Seweryn.
— Zapewne, będzie to dla ciebie nawet zdrowo. Przyśpieszy konanie. Słuchaj-no, postąpiłeś ze mną jak z wrogiem, ale ja ci dam jednakże dobrą radę. Dam ci kupca na Sokołów, wytarguję dobrą cenę, nie wezmę nic za pośrednictwo. Korzystaj z dobréj chwili, gdy jeszcze nie masz noża na gardle.
Pan Seweryn marzył o takiem wyjściu, postanowił tak skończyć; ale w téj chwili, gdy ktoś myślom jego dał wyraz, poczuł, jak mu serce bić przestało, pot wystąpił na skronie, i pociemniało w oczach. Groza go przejęła i ból tak dojmujący, że chwilę gryzł wargi, by jęknąć.
„Mój Boże, litości! — pomyślał. — Ja nie mogę... mnie tak okropnie boli! Jeszcze choć trochę czasu!”
A Ilinicz, jak kat, ciągnął daléj tortury:
— Miałem nadzieję, że się uratujesz przez ożenienie; ale teraz, gdy Woyna bierze Zagrodzką, niema dobréj partyi w tych stronach! Musisz sprzedać!
Pan Seweryn odepchnął jakiegoś żyda z drogi i przystąpił do okienka kassy. Położył pieniądze i patrzył bezmyślnie na ręce kasyera, rachujące szybko, zsuwające jego setki do szuflady, pełnéj po brzegi.
W głowie mu huczało, nieznośny ucisk dławił za gardło, chciał corychléj ztąd uciec, by zostać sam na sam ze swym bólem i zgryzotą.
Ilinicz widocznie się obraził, bo go więcéj nie za-