Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/407

Ta strona została przepisana.

— Łabędzkiego nigdzie niema! Chyba w domu. Sewer prosił, żeby mu go przysłać.
— Łabędzki z miasteczka nie wracał — rzekł Baha zdziwiony. — Widział go Arechta wczoraj wieczorem. To szczególne!
„To okropne!” — pomyślała Basia.
Zaledwie przyjechała do domu, położyła się. Dostała gorączki i bólu głowy; wrażenie było zasilne: musiała je odchorować.
Wieść o morderstwie poszła piorunem po okolicy.
Na trzeci dzień Nika Zagrodzka wpadła do Horodyszcza i spotkała Sokolnickiego, który, załatwiwszy formalności i pogrzeb, wracał do domu.
— Prawda to, że i Łabędzki zamordowany? — spytała przedewszystkiem Nika.
— Gorzéj, bo zginął i poszukują go — rzekł Sokolnicki. — Podejrzewają o morderstwo.
— Jacyż oni niedowcipni! Gdyby zamordował, toby właśnie nie zginął. Nikt go nie spotkał, ani poznał, żeby miał się lękać. Wróciłby spokojnie do domu i nie rabowałby, bo gdyby mord popełnił, to nie dla siebie, ale dla pana. Ja myślę, że on tam był i że go zamordowali, a dla niepoznaki wywieźli na rzekę i utopili. To jest okropne. Powiadają, że wszystko zrabowane!
— Mniejsza o to! — rzekł desperacko Seweryn. — Ja o niczem nie myślę, tylko o Szymonie.
Nika zajęła się Basią, która, blada, mizerna, led-