Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/408

Ta strona została przepisana.

wie się trzymała na nogach. Na lada ruch czy turkot wzdrygała się, spodziewając się wierzycieli, a teraz zdanie Niki rzuciło ją w drugą zgrozę. Spodziewała się co chwila wieści, że znaleziono gdzie w szuwarach uplątane zwłoki Szymona, straszne, nabrzękłe.
Oboje z Sokolnickim cierpieli nieznośnie.
Ale minął tydzień i ani poszukiwania policyi, ani Hipolita, ani pana Seweryna nic nie odkryły. Szymon zginął bez wieści.
Na ruchomościach i domach marszałka położono sądowe pieczęci, nastąpił półroczny termin wzywania spadkobierców — czcza forma, ale przeszkadzała panu Sewerynowi w zbyciu tych ruder i rupieci i zdobyciu za nie choć paru tysięcy rubli.
A święty Jan zbliżał się nieubłagany.
Pan Seweryn stracił zupełnie wolę do czynu, otuchę, nadzieję ratunku. Całemi dniami siedział w domu przy biurze i pasował się z sobą.
Nareszcie pewnego wieczora zawołał siostrę i oboje zatopili się w rachunkach.
— Nie wytrzymam! — jęknął głucho. — Widzisz, muszę sprzedać.
Iliniczowa sparła się nad planem majątku i poczęły jéj biedź łzy rozpaczy, ale nie zaprotestowała.
— Bóg widzi, że nie mogę! — skarżył się zmienionym głosem — Bez zboża, bez inwentarza, długów nad możność, bez kredytu: muszę zginąć! Sprzedam, długi spłacę; jeśli mi co zostanie, oddam tobie, na