Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/416

Ta strona została przepisana.

ofiarować pomoc, gdy oni nawet złożyli broń. Czuła się obcą, nie śmiała się narzucać.
— Ach, żeby Łabędzki żył! — szepnęła.
Nie można było tematu daléj rozwijać bez niedelikatności: więc, choć ją palił pugilares ojcowski, zwróciła rozmowę na inny przedmiot.
— A w sprawie mordu żadnych nowych poszlak?
— Żadnych, oprócz plotek. Zresztą śledztwo w toku. Niema świadków, ni dowodów. Znaleziono na zaułku w błocie pierścionek staroświecki. Tamtędy zapewne uchodzili z łupem.
Sokolnicki wszedł w téj chwili i usiadł w kącie.
Nikę widok jego zgnębienia wzburzył na nowo. Skinęła na Basię i rzekła głośno:
— Pani zapewne ma iść na gumno? Pójdziemy razem.
Wyszły i zaraz Nika zagaiła:
— Panno Barbaro! Chodźmy gdzie w pola, jaką ścieżyną samotną. Mam do pani prośbę i zwierzenie...
Basia spojrzała na nią uważnie, skinęła głową i skręciła w bok folwarku drożyną, między zboża.
— Tu nikogo nie spotkamy. Może pani mówić.
— Nie lubię wykrętów i frazesów. Niech pani mi dopomoże w uratowaniu Sokołowa. Mam tu pieniądze: proszę ich na to użyć, od siebie! Ja wiem, że pan Seweryn pożyczki od nas nie przyjmie, ale pani znajdzie sposób, by wziął te pieniądze, na co chce,