Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/417

Ta strona została przepisana.

na te domy i starożytności po marszałku chociażby...
— On ich nie przyjmie! — szepnęła Basia.
— Jeśli będzie wiedział, że od nas pochodzą. Niech ja pani da od siebie.
Basia uśmiechnęła się.
— On wie, żem równie, jak on, uboga.
— Pani go nie chce ratować?
— O, tego niech pani nie mówi. Wzrośliśmy razem, pracowali razem; teraz razem cierpimy. Ale są długi, pani, których się nie zaciąga. Są zanadto upokarzające!
— Daruje pani, ale nie rozumiem! Jeśli kochacie tę ziemię, to kochajcie ją nad swoją pychę i dumę! Ja tylko tak rozumiem uczucie.
— A jednak pani nie chciałaby ofiarować sama téj pomocy Sewerowi.
— Dlatego, że znam jego dumę. Miałam z nią do czynienia. Pani wie coś o tem może.
— Nie! — odparła szczerze Basia.
Śmiałe, proste oczy Niki spotkały się z jéj wzrokiem.
— Ja mogę o tem mówić. Téj zimy omal nie zostałam pani kuzynką. Pan Seweryn zerwał ze mną, bo jego uczucie nie mogło znieść upokorzenia, żem bogata. Rozumie pani, że teraz proponować pomocy nie mogę. Duma jego wszystko depce i niszczy. A wie pani, że mi teraz bardziéj chodzi o to, by on