Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/421

Ta strona została przepisana.

— Mówiłam ci. Pożyczyłam dla siebie od Niki. Moi wierzyciele się nie zgłaszają. Twoja potrzeba naglejsza. Weź tymczasem: cierpmy dalej razem!
— To szaleństwo. Siebie nie uratuję a ciebie pogrążę!
— Ja gotowam całe życie konać, byle tutaj. Ty, bracie, druchu serdeczny, zostań ze mną.
Objęła go rękami za szyję i poczęły jéj z oczu biedź łzy gorące, a głos stał się miękkim i niezmiernie serdecznym.
— Cóż ja mam także? Taką ciężką, ciężką pracę i wstęp zamknięty do wszelkiéj biesiady człowieczéj, gdzie swoboda, gdzie śmiech, gdzie zabawa. Nic nie miałam od młodości mojéj tylko ten cel i nad siły, nad zdolności zadanie. I nigdym, nigdy nie była nieszczęśliwa, i takeśmy z tobą trwali, krzepiąc się wzajemnie. O Sewer, zostańmy razem!
On milczał, rozstrojony do gruntu, czując w gardle łzy i olbrzymią żądzę posłuchania jéj.
— O Basiu! — jęknął. — Nie kuś mnie! Te pieniądze nie powinny do mnie iść! Ja nie powinienem ich brać. Mnie wstyd! Ciebie grabić? I one od niéj, jałmużna! Nie, nie chcę!
Zerwał się, otrząsnął; ale mu nie dała wybuchnąć.
— Sewer, o Sewer! Aleć twoja ziemia płacze po tobie! Zastanów się, rozmyśl! Ty nie masz prawa odrzucać ratunku. Źdźbła musisz się czepić.
— Ja nie chcę jéj pieniędzy. Ty tego nie rozu-