Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/422

Ta strona została przepisana.

miesz! — zawołał. — Duszę mogę dyabłu zastawić, ale pomocy ztamtąd brać — przenigdy!
— Ty nie bierzesz! Nikt o tém wiedzieć nie będzie.
— Ja wiedziéć będę i zeżre mnie wstyd.
— Majaczysz! Wstyd jest ustąpić!
— Ona wie, że ginę! Ona się domyśli jaką ceną się utrzymam, i ona mnie nazwie nikczemnikiem!
— Kto? Ona? Nika? O, Sewer, po co ją krzywdzisz! Czy ci uczyniła co złego? Zdrową ma duszę i prosty rozsądek. Pożyczyła mi pieniędzy, i nie wstydziłam się przyjąć. Jestem pewna, że szczerze rada była pomódz, bez żadnych myśli ubocznych, złych. Ona prosta, jak chleb i woda! Chcesz, przysięgnę, że się nie dowie o naszéj rozmowie.
Sewer milczał.
Łagodnie położyła Basia rękę na jego płonącéj głowie i pociągnęła za sobą w stronę domu.
— Pójdź, biedaku serdeczny! Pójdź i popatrz na nią. Niema fałszu ni złości w jéj oczach, a głowę położę za jéj życzliwość dla nas. Masz pieniądze! Trzymaj je! Przez pamięć matki cię zaklinam, zostań!
— Do dna mi wszystką gorycz pić trzeba! — jęknął. — I jeszcze tam iść! Po co ja tam?
— Więc dlaczego jéj unikasz? Powiedz.
— Ja nie unikam, ale głowa mi pęka z bólu. Chciałbym spocząć, umrzeć, nic nie czuć!
— Samotność cię nie uleczy, a my nie tkniemy