Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/423

Ta strona została przepisana.

twego bólu. Cichutko siądziesz w kącie i wieczór z nami spędzisz. Mój braciszku, twój ból — nasz ból!
I jak chore dziecko poprowadziła go z sobą do gabinetu ojca.
Przy świetle lampy pan Oyrzanowski czytał coś z pisanych kartek, a naprzeciw Nika, zasłuchana, wychylała z cienia swą piękną, rozumną głowę. Na skrzyp drzwi, podniosła oczy i zamieniła z Basią spojrzenie.
Sewer usiadł w najdalszym kącie i, głowę oparłszy na rękach, słuchał niby czytania, nic nie rozumiejąc.
Myśl jego poszła na sokołowskie pola i łąki, których nie widział od tygodnia, postanowiwszy nie wracać do domu już nigdy.
Teraz do pól tych i łąk, do ścieżyn i miedz wydeptanych jego stopami — porwała go olbrzymia tęsknota.
Ta śliczna dziewczyna, którą kochał i która o krok była od niego, nie tyle go pociągała, nie tyle jéj pożądał, co téj ziemi, która go karmiła goryczą i troską.
Prawda, Basia prawdę mówiła: łąki falują, złoto czerwone od kwiecia, owsy i kartofle silne i bujne, a co krok praca jego widoczna. Żeby choć trochę jeszcze potrwać, jeszcze raz ścieżynami temi do dom wracać po dniu znojnym, żeby choć na téj łące zapłakać, piersią do ziemi upadłszy! Nie, nie, rozum każe odejść precz, ani się obejrzéć, ani grudki pia-