Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/43

Ta strona została skorygowana.

Makar zaczął rozwlekłą opowieść wypadku, ale mu przerwała:
— Dosyć bajać! Ja to wszystko znam i wiem, że przyjdzie ten dzień, iż go uśmiercą. Ano, już i nie odzywam się. Taki jego hambit, i z tém umrze.
Leśniczówka składała się z mieszkalnego domu i gospodarskich zabudowań. Stała na skraju puszcz, samotna, opodal od dworu i wsi.
W domu znać było ład i pewne staranie. Dwie izby, które zajmował Łabędzki, stroiły trofea myśliwskie i bardzo czyste sprzęty.
W pierwszéj zbierali się zwykle na polowanie goście ze dworu, w drugiéj mieszkał leśniczy. Miał tam półki z książkami, próbki drzewa, snopy ziół leśnych, a na ścianach ładne drzeworyty. Znać było odrazu, że człowiek ten, pełniący służbę nieświetną, w zapadłym kącie, samotny, myślał i pracował, i do otoczenia swego zupełnie nie należał wychowaniem i duszą.
— Nie przysłano po mnie ze dworu? — zagadnął starą, gdy go położono na posłaniu.
— Owszem, był sam panicz, wedle polowania niedzielnego. Zostawił kartkę.
— Zapalcie lampę i dajcie list. Wy możecie odejść. Ugoście dobrze Makara i chłopca.
— Może panu dać jaki ratunek?
— Nie! Kości całe. Ból jutro minie.