Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/439

Ta strona została przepisana.

Obejrzała się znowu wokoło, pochyliła się do jego ucha i rzekła szeptem:
— Jutro o północku niech pan przebierze się w świtę starą i będzie w Bobrówce u Hipolita. Tylko, jeżeli panu dusza miła, nic nie mówić.
Pan Seweryn głową skinął, kwit jéj napisał i wyszedł do Niki i, naturalnie, zaraz jéj tajemnicę powtórzył.
— Pewnie jakaś kradzież! Ci chłopi to także Szymona przyjaciele.
— Więc może to on ją przysłał?
— Cóż znowu! Gdyby żył, już-by się zjawił.
— Więc pan zaledwie pojutrze będzie u nas?
— Tak! Mój Boże! Jak mnie pani rodzice przyjmą?
— Ojciec z radością, matka zimno, bo ona nigdy jeszcze nie była zadowoloną. Zajmę ją corychléj wyprawą, to wnet oderwie jéj uwagę od nas. Co nas zresztą ludzie obchodzą! Czy pan się znowu waha?
— Nie! Wolę wszystko inne, byle nie tęsknotę i rozpacz minionych miesięcy...
Wilczyca przeszła obok nich, skłoniła się, spojrzała bystro na pana Seweryna i znikła.
— Mówiła ci co? — spytała Basia, podchodząc do nich.
— Jakąś tajemniczą wyprawę proponuje mi na noc jutrzejszą. Pewnie się pokłóciła z sąsiadem i chce go zdradzić na kradzieży w lesie.