Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/456

Ta strona została przepisana.

— A co? — spytał żywo.
— Onyśko i kulas pod kluczem, rzeczy u Altera znaleźliśmy w piwnicy pod drzewem i szmatami, ale on zginął.
— Jak to? Wypuściliście? — zawołał pan Seweryn.
— Na chwilę wyszedł Ihnat Wilk, co go pilnował, z izby, i przepadł jak kamień w wodę. Szukają go, może znajdą. Jam już nie czekał, poleciałem z dobrą wieścią po świecie.
— I gdzieżeś paplał? — uśmiechnął się Szymon.
— Ano, najpierw w Horodyszczu.
— Musieli dopiero zdumieć.
— Panna Barbara wracała z miasteczka ze mszy żałobnéj po was. Dalibóg! Egzekwie były, Dubinki przyszły na nie, podobno, że szlochania był pełen kościół. Wracała tedy panna Barbara smutna, a jam ją nagonił i powiadam: Łabędzki panienkę pozdrawia! Myślała, żem zwaryował. A jakem rozpowiedział, poczęła płakać i śmiać się na przemian, i kazała wam powiedzieć, żebyście prędko przyjeżdżali, że godziny będzie rachować!
Szymon uśmiechnął się trochę smutno i spytał:
— A Dubinki?
— Chcieli tu kupą jechać i chyba zaraz się zwalą. Weronka z matką napierają się, by was doglądać.
— Oj, to trzeba ztąd jechać, bo Ułas najazdu nie zniesie — rzekł chory, szukając wzrokiem starego.