Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/461

Ta strona została skorygowana.

o robotach i planach gospodarskich, i nagle on zagadnął:
— A ci wierzyciele, którym pośredniczył marszałek, nie napastują pani?
Pobladła z trwogi.
— Dotąd nie. A tak się tego boję, tak boję! Do miasteczka jadę ze śmiertelną trwogą. Codzień ich czekam. Lada dzień to mnie spotka.
— To dziwne! — szepnął.
Sokolnicki rzadko w domu bywał. Iliniczowa rządziła wszystkiem z Hipolitem; złodziejska szajka oficyalistów była przetrzebiona; pan Seweryn siedział w Głębokiém, wyręczając Zagrodzkiego i pracując o wiele pilniej, niż na własném.
Wpadał chwilami i znać było, że go wcale już Sokołów nie obchodzi.
Ślub naznaczono na październik i umówione już było, jak Szymon przewidział, że młodzi zostaną w Głębokiem.
Tymczasem cała okolica o nich tylko mówiła, ogadując i krytykując, ile się zmieści. Szczęściem, że oni tego nie słyszeli.
Nareszcie pewnego dnia Szymon mógł już się ruszać, sił miał więcéj: więc się z panem Sewerynem wybrali do miasteczka. Domy marszałka były opieczętowane i zamknięte, ale parkan od cmentarza zupełnie już rozwalony, a rudery na pastwie złodziejów i uliczników. Różni włóczęgi nocowali w dziu-