Że to był zły znak na weselu, więc stara zawołała na któregoś z wnuków:
— Oksenty, weź dobry kij a przepędź Łyska!
Chłopak nie bardzo chętnie słuchał; pies wył daléj.
— Anu, won! — rozległ się głos chłopca i zaraz potem tupot jego nóg z powrotem.
— Panie Boże! — wrzasnął, wpadając do sieni. — Tam pod oknem na gruszce, coś wisi wielkiego.
Rzuciło się kilku ciekawych, naturalnie, Hipolit z Ihnatem na czele.
— Dajcie łuczywo! Świećcie! — wołali wszyscy
Na gruszce sztywno, nieruchomo wisiał człowiek.
Hipolit pierwszy dopadł i przeciął nożykiem rzemienny pasek u gałęzi. Człowiek gruchnął o ziemię; był to trup.
— Liszka! — krzyknął Hipolit, zanim go poznał jeszcze.
Podano łuczywo, gasnące na deszczu. Był to istotnie Liszka. Zrobił, jak był postanowił: został w swoich stronach i Wilczycy dokuczył.
Popłoch się zrobił ogromny, muzyka grać przestała, Tekla wybuchnęła płaczem, ludzie pomimo deszczu poczęli uciekać — i znak to był okropny. Wisielec na weselu — i jaki jeszcze wisielec! — ojciec panny młodéj.
Wilczyca, po pierwszéj chwili przerażenia, poczęła go wyklinać strasznie, ale Liszka już o nic nie
Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/475
Ta strona została przepisana.