dbał, nawet o policyę. Leżał siny, straszny, z wypartym językiem i wstrętnym grymasem agonii na twarzy.
Stanął tedy, jak upiór, nad chatą, nad rodziną i nad dolą Tekli, a leżał tam pod gruszą całe dwa dni, zanim zjechał sąd i śledztwo.
Wesele przerwało się tragicznie.
Niewesoło też skończyły się hulanki Onyśki i kulawego Narcyza. Sąd ich wykreślił z pośród normalnego społeczeństwa na długie ciężkie roboty, bez nadziei powrotu. Narcyz przecie od drogi się wykręcił, bo zmarł w więzieniu. Onyśko poszedł bez wielkiego przygnębienia.
— Dziesięć lat? Ot, głupstwo! — mówił po wyroku. — Skończy się prędzéj może... Liszka uciekł... ucieknę i ja! A wtedy wspomni mnie sokołowski leśniczy. Ja go lepiéj dopilnuję, niż Makarewicz z Morskim.
I z tą obietnicą w pewny dżdżysty poranek powędrował daleko.
Groźbę powtórzono Szymonowi. Ramionami ruszył:
— Będzie mu niewygodniéj uciekać z Sachalinu niż Liszce z Uralu. Zresztą, co sądzone, nie minie.
Któregoś też jesiennego dnia rozeszła się po miasteczku wiadomość, że Ilinicz sprzedał żydom swe młyny, rozpoczął proces z księciem Adakale o żwir
Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/476
Ta strona została przepisana.