list od Natalki. Pan pamięta tę czarną, co do nas przychodziła?
— Ba! — zaśmiał się Sokolnicki.
— Otóż Natalka mi donosi, że ta szalona mieszka na nieopalanym strychu i żyje kawą z cykoryi i chlebem. Na trzecim już jednakże kursie i oprócz Natalki nikogo u siebie nie przyjmuje.
— Słowo daję — zaśmiał się Sokolnicki — ty ją jeszcze sobie wyidealizujesz i rozkochasz się!
— Ja jéj nigdy kochać nie przestałem — odparł poważnie Szymon — to ona mnie... nie kocha.
— Koch Kochową kocha, ale Kochowa Kocha nie kocha — wtrącił żartobliwie Sokolnicki.
Szymon nie obraził się lekkim tonem. Owszem, był rad, że przyjaciela oderwał od czarnych myśli. Równie spokojnie mówił daléj:
— Nie myślę posyłać jéj pieniędzy, bo mi już dwukrotnie odesłała. Gdybym był bliżéj, niezawodnie cisnęłaby mi je w oczy.
— I to ci się podoba!
— Podoba! — potwierdził Szymon szczerze. — Kocham ją, bo nie jest, jak wszystkie, i co postanowiła — spełni. Przebojem idzie do celu, ma swój ideał, cierpi dla niego i pracuje! Dlaczego mam ją potępiać, kiedy wyznaję takie same zasady?!
— No, i może ją usprawiedliwiasz, że cię oszukała... Chociaż w tym wypadku nie wiem, które z was popełniło gorsze szaleństwo: czy ona, wycho-
Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/60
Ta strona została skorygowana.