Szymon tymczasem jechał do miasteczka. Miał mil cztery przed sobą i perspektywę noclegu w brudnym zajeździe, przytem drogę błotnistą po groblach, z okrąglaków, przez wiorstowe brody na rzecznych rozlewach lub po kępiastych wygonach.
Pielgrzymki do powiatowéj sprawiedliwości często odprawiał. Znał dobrze te nudne godziny, a że rozmowny był i z natury towarzyski, zwykle po drodze wyszukiwał sobie kolegę wędrówki. Znała go cała okolica i on znał każdego; lubił gawędzić z żydem, z chłopem, z każdym — i dowodził, że z każdéj rozmowy można coś skorzystać; żadną téż nie pogardzał.
Gdy wyjechał ze dworu, czas jakiś sumował nad biedami swego chlebodawcy, strapiony i zajęty jakby własną niedolą. Potém westchnął, a nie znajdując rady i sposobu, zdał się na Opatrzność.
I tak jechał drobnym truchtem, skulony na swym wózku, znosząc z rezygnacyą wicher, który go siekł