Pomimo to odkroił sobie połowę zapasu i zaczął chciwie pożerać.
Czuł się też w obowiązku uprzejmości.
— A ty zkąd jesteś? — zagadnął.
— Z Sokołowa. Łabędzki.
— A tak! Z mojego majątku, który mi wydarto! Cóż tam? Ruina, słyszę?
— Uchowaj Boże! Czasy ciężkie, interesów dużo, ale pan Seweryn majątku nie straci.
— Chcę wierzyć, ale to trudno. Oni wszyscy muszą ginąć, bo nie umieją rachować. Długi są! A jakiż procent płaci panicz?
— Nie więcéj ośmiu.
— A ziemia może płacić trzy: ładny rachunek! Szaleństwo popełnia ten, kto obywatelowi pieniędzy pożycza.
— To téż dobrodziejem byłby ten, coby pożyczył na trzy.
— Nie dobrodziejem, ale głupcem, i takich niema!
— Wszystko niepewne na tym świecie. Ma ziemia swoje klęski, mają kapitały niebezpieczeństwa. Niedawno w Rudni zarżnięto żyda kapitalistę.
Szymon rzucił to od niechcenia, udając, że nie widzi wzroku sknery, który niespokojny wpił się w jego twarz. Opamiętał się jednak i rzekł obojętnie:
— To też najszczęśliwszy taki, jak ja. Żyję z dnia
Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/99
Ta strona została skorygowana.